Bedac pod wielkim wrazeniem Bukhary przedostajemy sie do Samrkandy. Swieto narodowe daje sie we znaki-zadnej marszrutki tego dnia. Obmyslajac dalsze plany zostajemy otoczeni przez lokalnych taksowkarzy, godzina targow w komicznym wydaniu i zamiast dwoma samochodami za 200 000 Sum jedziemy z nieogranietym i malo mownym kierowca za 130 000 Sum. On i nasza piatka z plecakami wilkosci Weroniki pokonujemy drogi Uzbekistanu microbusem nieco wiekszym od Tico.
Po 5h w scisku docieramy do Samarkandy, nasz kierowca zapewne byl pol Gruzinem, pol Wegrem, bo nawet wskazowki od lokalnych taksowkarzy do niego nie docieraly i sami wczesniej ogrnelismy droge do hotelu niz on z pomoca rzeszy samarkandyczkow.
Znajdujemy upragniony hostel, krotkie targi i udaje nam sie zaoszczedzic kilka dolarow, na wiesc ze jestesmy z polski dostajemy kolejny rabat. Sheraton powita nas lokalnym jedzeniem, klimayzajca i normalna toaleta.
Pozdrowienia dla taksowkarza GruzoWegra i jego kompanow, dla dziaszy ze stacji benzynowej za Cole i draze, Kefira z plecaka Lydy.
A teraz lokalne zimne piwko i wyczekiwanie na pocig do Tashekntu.
KOMENTARZE
Nick *:
k
Twoja opinia *:
ZAPISZ
Ruda Danuta 2011-09-05 11:22:15
Weraaaa trzymajcie się tam! Świetnie się to czyta i chcę jeszcze ! :P